Marzy mi się rzetelny i fajny marketing sklepów osiedlowych i małych, lokalnych sieci detalicznych. Wygląda na to, że w tej dziedzinie czas zatrzymał się 20 lat temu, kiedy sprzedawało się wszystko. Marketing jakiś musi być, ale – może poza promocją sprzedaży – służy detalistom głównie do ozdoby. A mogłoby być tak pięknie…
Weźmy sieć spożywczych sklepów samoobsługowych w dużym mieście:
Mądry CSR: Każdy sklep staje się aktywnym elementem sąsiedztwa – na przykład:
- Na każdy sklep przypada niewielka pula grantowa, do zdobycia na lokalne inicjatywy mieszkańców.
- Albo klienci sklepu głosują na instytucję lub organizację z najbliższej okolicy, której zostanie udzielone wsparcie (kiedyś robiło tak ze szkołami Tesco, przy okazji kampanii back to school).
- Albo sklepy stają się partnerami święta ulicy, szkolnego dnia sportu, czy może parafialnego odpustu.
Efekt? Jeszcze jedna przewaga konkurencyjna: sympatia. I przekonanie klientów, że część wydanych pieniędzy zostaje w sąsiedztwie. Przyznacie, że skuteczniejsze to, niż okazjonalne odpalanie końcówek magazynowych anonimowym „biednym i potrzebującym”.
Gazetka cenowa, która nie ląduje od razu w koszu – bo jest tam coś do poczytania: kalendarz remontów ulic, artykulik o historii jakiegoś budynku, zdjęcie pierwszoklasistów. Czy choćby – banalnie – przepis na coś smacznego, albo łamigłówka i konkurs dla dzieci.
Dużo to nie kosztuje (zresztą i tak płacą dostawcy), a podnosi skuteczny zasięg gazetki. Myślicie, że nie? Popatrzcie na gazetkę Biedronki – po coś się starają.
Profil na Facebooku? Zamiast bzdurnych wpisów o pogodzie i starych piosenek – praktyczne informacje, w tym dotyczące oferty sklepów (to marketing, więc sprzedajemy!) i wydarzeń w mieście. A także tablica ogłoszeń klientów: ?Kupię?, ?sprzedam?, ?znaleziono portfel?, ?już go nie kocham? itd. No i oczywiście fanty dla fanów (do odbioru w sklepie). Oto prawdziwe sąsiedztwo.
E-commerce? Zamiast, lub oprócz, słabego sklepu -zamówienia online, do zrealizowania w realu. Zakupy klienci robią w drodze z pracy do domu. Odstręczają ich kolejki w godzinie szczytu – jeśli mają stać w ogonku, równie dobrze mogliby podjechać do dyskontu lub hipermarketu. Ale, gdyby w porze lunchu skompletowali koszyk on-line, a po pracy tylko zapłacili i go odebrali – byliby wdzięczni.
To tylko kilka pomysłów. I chociaż dobre (niektóre aż żal mi publikować 🙂 ), to przyznacie, że nie jakieś przełomowe. A jednak gdy myślę o spożywczaku naprzeciwko i paru konkurencyjnych markach z okolicy, wiem, że takie pomysły posunęłyby ich marketing o całe lata i podkręciły obroty. A gdyby jeszcze spięte były dobrą strategią – ech? może kiedyś.