No i po wyborach. Zanim znajdę czas na głębszą analizę, pozwólcie, że podzielę się uwagami na gorąco, bo jak zwykle złości mnie spartaczona robota marketingowców. Nie będzie dziś o myśli marketingowej wygranych, ale o braku takowej u tych, którzy zawiedli.
Żeby wyjąć, trzeba włożyć
Trzecia siła w sejmie zawdzięcza swój rewelacyjny wynik bierności przeciwnika. Patrząc na historię wyników sondaży, widzimy jasno, że Ruch Poparcia Palikota zaczął punktować wtedy, gdy wreszcie trafił w bezpośrednią konkurencję – SLD. Atak na PO nie przyniósł rezultatu z dwóch powodów:
- zawiedzeni mijającą kadencją byli również zawedzeni Januszem Palikotem jako jedną z gwiazd Platformy,
- mieli również w zanadrzu silniejszą odpowiedź na rząd Tuska – mogli oać głos na PiS.
Czy tak zrobili – patrz niżej.
Atak na PiS nie mógł zaś przynieść korzyści, bowiem rolę obrońcy cywilizacji przejął już, i znacznie mocniej obsadził, Donald Tusk. Każdy więc atak na PiS pośrednio przynosił korzyść PO, odciągając wyborców od Palikota.
Koniec końców podjęcie argumentów SLD przyniosło sukces. Nie mogło być inaczej skoro Sojusz mówi niemal dokładnie to samo w sferze argumentów ideologicznych i obyczajowych, a Ruch Poparcia ma jednolity target demograficzny i – siłą rzeczy – znacznie lepiej odpowiadający jego postulatom ekonomicznym (można by rzec – dużo wyższe affinity).
Co do skali sukcesu Palikota – zapracował nań SLD. Marna kampania (wesoły billboard „Hurra! Mamy program” – poniżej), upstrzona śmieszno-strasznymi filmikami na Youtube (tu mój ulubiony) przekonała niepewnych, że Palikot et consortes są lepszymi profesjonalistami niż stare wygi z Sojuszu. SLD zakopał talenty i czeka go płacz i zgrzytanie zębów. A nawet dziecko wie, że żeby wyjąć – trzeba włożyć.
Przy okazji – Puls Biznesu pokazuje trafność porzekadła, że co tanie, to drogie:
Strzał w kolano – z haubicy
Od kampanii prezydenckiej zachodzę w głowę – dlaczego główna partia opozycyjna nie prowadzi mądrej krytyki rządu w oparciu o konkrety z codziennego życia wyborców:
- Wzrost VAT, w tym opodatkowanie książek – PiS milczy.
- Pięciolatki do szkoły – PiS milczy.
- Wpadki w polityce zagranicznej – PiS milczy.
- Porażki w budowie dróg – PiS milczy.
- Obietnica wsparcia finansowego Grecji – PiS milczy.
Oczywiście nie tylko PiS, inne partie opozycyjne też. Ale dla PiS punktowanie rządu to być, albo nie być. Prowadzona od szeregu miesięcy antypisowska kampania emocjonalna okazała się wysoce skuteczna. I nie mogło być inaczej, przy przewadze mediowej lidera.
Jedyną drogą „pretendenta” było postawienie na rationale. Można było w ten sposób odczarować mit apollińskiego Tuska i dionizyjskiego Kaczyńskiego, a jednocześnie zawalczyć o głosy milczącej większości. Wyborcy – popatrzywszy do kieszeni – byliby może bardziej skłonni głosować na PiS, albo przynajmniej nie głosować na PO.
Doszło do paradoksu, w którym to „Gazeta Wyborcza” pokazała wykres, jak w ostatnich latach zbiednieli biedni i wzbogacili się bogaci – chyba nie doczekawszy się podniesienia tematu przez PiS.
Prawdopodobnie stratedzy PiS doszli do przekonania, że wystarczający wynik osiągną dopingując żelazny elektorat. Tak się jednak nie stało, być może na skutek „zmęczenia materiału” komunikacją ciągniętą od lat w tym samym tonie.
W konsekwencji oddali pole (czy może lepiej „płat”, bo chodzi o miejsce w mózgu wyborcy), na które skwapliwie, noga za nogą, wszedł przeciwnik.